czwartek, 7 czerwca 2012

incomplete.

Nic nie jest tak, jak być powinno. Wokół widzę obce twarze ludzi, wyglądających z pozoru na szczęśliwych. Idę ulicą i zastanawiam się, czy oni naprawdę tak dobrze udają, czy naprawdę są szczęśliwi? Prowizoryczne uśmiechy na obcych twarzach, przyprawiają mnie o depresję. Zastanawiam się wtedy, jakby to było, gdybym urodziła się na nowo. W innym domu, w innej rodzinie.. Poznała innych ludzi, chodziła do innej szkoły w innym mieście i w innym kraju. Byłabym inną dziewczyną, o innym kolorze oczu, włosów, może skóry. Moje życie było by inne niż to, które jest teraz. Może byłoby kolorowe, szczęśliwe, beztroskie. A może byłoby jeszcze gorzej. Tego nie wiem, ale chciałabym wiedzieć. Chciałabym wiedzieć cokolwiek. Idę i myślę. Myślę o tym, czego nie mogę mieć. O tym co kocham, a co mnie rani. Dlaczego miłość zabija? Dlaczego nie jest taka, jak ją opisują w filmach, książkach, gazetach i reklamach? Chciałabym, żeby choć po części taka była. Żebym mogła podejść do osoby którą kocham, przytulić się, pocałować, spojrzeć w oczy i wyczytać w nich "Jestem Twój, Kocham Cię.". Wymagam zbyt wiele? Możliwe.. Czasami coś rani mnie tak, że ból nie mieści się w mojej głowie. Rozchodzi się po żyłach, a ja czuję każdy milimetr jaki pokonuje. Czuję to i wiję się z bólu. Krzyczę w myślach, wołam o pomoc, ale nikt nie przychodzi. Nikt, poza napadami paniki, strachu, złości i wyrzutów sumienia. Popadam w psychodeliczny stan depresji. Śnią mi się liny, więzy, łańcuchy. Czasem we śnie chodzę po cmentarzu i rozmawiam ze zmarłymi. Dużo mi opowiadają. Uczę się od nich wiele, dlatego lubię śnić. Czuję się inna od reszty ludzi, którzy mnie otaczają. Nie radzę sobie z życiem w realu. Wolę zamknąć się w czterech ścianach, leżeć na łóżku, albo pisać. Wyłączyć się całkowicie z realnego świata tak, jakby w ogóle go nie było. Wtedy mam swój świat. Jestem tam tym, kim chcę być. Są tam inni, wirtualnie przedstawieni ludzie, z którymi rozmawiam, których poznaję. Pomagamy sobie wzajemnie. Przychodzą do nas różni ludzie, w różnym stanie. Niektórzy są bliscy śmierci, ale czas, jaki spędzamy razem, przeciąga się na tygodnie, miesiące.. i wszyscy z nami zostają. no, prawie wszyscy. Jestem w tym świecie od 6 lat, odeszło w tym czasie od nas około 15 osób. Odeszło na zawsze, ale wtedy mogę z nimi śnić. Gdy opuszczam swój wirtualny raj, pojawiają się na powrót czerwone ściany w pokoju, krzyk ludzi, z którymi mieszkam, masa wiadomości na komórce, praca, obowiązki. No i moja depresja. Ona też wraca, za każdym razem, gdy pojawiam się na "ziemi". Eh.. Czasem mogłaby mi dać dzień wolny. Brakuje mi takiego dziecinnego życia, kiedy nie musiałam się o nic martwić. Gdy moimi jedynymi obowiązkami było wrócić do domu na obiad, kolację, na czas. Ale dzieciństwo przeminęło bezpowrotnie. Przecież ja nigdy nie dążyłam do dorosłości. Nigdy nie powtarzałam tak jak moi rówieśnicy, że chcę być dorosła! Eh. No nic przecież już na to nie poradzę.. Czas wrócić do realiów, już dosyć. Może gdzieś wyjdę...